Dawno temu, każdemu kto próbowałby mi wmówić, że emigruję z ukochanej Polski, wybiłabym to z głowy choćby za pomocą młotka. Podróże kształcą, a życie doświadcza. Tak też Bóg dmuchnął w żagle i okręt mojego życia z rodziną na pokładzie odpłynął w dal, by zacumować gdzieś w samym sercu Wielkiej Brytanii. Od kilku lat uczę się tego "tutaj". Poznaję, doświadczam, smakuję, dziwię się, zachwycam, czasem nie dowierzam, porównuję i opisuję. A kiedyś...? Kto wie, może Bóg znów dmuchnie w żagle i popłyniemy gdzieś dalej, do innego portu? Ale póki co, już dzisiaj zapraszam was na wspólny rejs po Wielkiej Brytanii. Będzie mi bardzo miło gościć was pod moimi żaglami.

środa, 1 września 2010

Wielki Pożar 1666 czyli Great Fire

Kiedy Samuel Pepys zasiadał do biurka i w świetle świeczki, co chwilę maczając pióro w kałamarzu, kreślił na papierze zdania, wnioski i opinie w ten sposób tworząc swój pamiętnik, nie sądził że to, co wychodzi z natłoku jego wrażeń i myśli może stać się jednym z najważniejszych zródeł historycznych opowiadających o tym, co wydarzyło się w latach 1665 -1666 w Londynie. Dzięki tym zapiskom dziś możemy poznać historię dwóch nieszczęść jakie spadły na ówczesną stolicę Anglii, zmieniając całkowicie jej wizerunek. Wiedzeni ciekawością wspólnie zajrzyjmy do siedemnastowiecznego Londynu, Londynu z czasów panowania króla Karola II .

Czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie Londyn tamtych czasów? Bez Tower Bridge, London Eye, czerwonych piętrowych autobusów, czarnych taksówek i pajęczyny podziemnych korytarzy, po których mkną kolejki metra? Spróbujmy. Około dwustutysięczny Londyn, stolica państwa liczącego pięć milionów mieszkańców zabudowany był charakterystycznymi drewnianymi budynkami, stojącymi wzdłuż wąskich uliczek niekiedy wybrukowanych kamieniami. Domy te, od granicy piętra rozszerzały się, praktycznie stykając się z budynkiem z przeciwnej strony uliczki. Piętra domów były tak blisko siebie, że nierzadko łatwo było przemieszczać się od sąsiada do sąsiada oknem. Nad drewnianymi zabudowaniami zdawały się czuwać wieże kościołów. Wzdłuż ulic płynęły cuchnące rynsztoki. Jeśli do tego obrazku dodam, że panowały wówczas bardzo upalne i co trudno dziś sobie wyobrazić- suche lata, to chyba nikt nie ma wątpliwości, że klimat ówczesnej stolicy Anglii do najzdrowszych nie należał.

Tak właśnie mogły wyglądać domy w XVII-wiecznym Londynie.

 Nikt nie jest w stanie stwierdzić, czego było więcej w Londynie; mieszkanców czy szczurów. Szczury królowały wszędzie i nikogo się nie bały. To właśnie te gryzonie przyczyniły się do pierwszego wielkiego nieszczęścia. W 1665 zapoczątkowały śmiertelną zarazę dżumy, która zdziesiątkowała mieszkańców miasta. Upał, brak higieny i lekarstw okrutnie rozprawił się z londyńczykami. Kolejne lato, które wspomina w swoim dzienniku pan Samuel Pepys ponownie nie szczędziło Anglii lejącego się z nieba żaru. Zaraza odpuściła i mieszkańcy odetchnęli z ulgą. Na krótko. Oto zbliżało się kolejne nieszczęście.

Thomas Farrinor, piekarz z ulicy Pudding Lane jak codzień po zakończeniu pracy wyciągnął z pieca cudownie pachnące wypieki, wygasił -jak mu się zdawało- ogień i położył się spać. Około pierwszej w nocy, 2 września 1666 roku, jedna nieposłuszna i ciekawa życia iskra wyskoczyła z pieca prosto na drewnianą podłogę, rozgaszczając się pomiędzy tu i ówdzie leżącymi źdźbłami suchej trawy czy słomy. W kilka minut piekarnia zamieniła się w ogromne ognisko. Mijające suche lato sprzyjało pożarowi, który w błyskawicznym tempie przenosił się z domu na dom. Zaalarmowani mieszkańcy zaczęli gasić, inni uciekać, krzyczeć czy próbować ratować dobytek. Ogień wkraczał na kolejne uliczki średniowiecznych zabudowań i nikt już nie był w stanie nad nim zapanować. Nawet pogoda, do tej pory sucha i spokojna jakby pragnąc wspomóc niszczycielski żywioł przywołała zimniejszy i silny wiatr. Wiatr bawił się ogniem. Podrzucał go to tu, to tam. Pożar objął swym zasięgiem ogromne połacie miasta. Przez kilka dni i bez jakiegokolwiek rezultatu próbowano się przeciwstawić szalejącemu ogniowi. Aby uciąć drogę dostępu ognia do kolejnych budynków wysadzono w powietrze część z nich, robiąc w ten sposób dużą przepaść-korytarz pomiędzy tą architekturą, którą próbowano uratować, a wielkimi płomieniami ognia. Po kilku dniach mieszkańcy Londynu ugasili pożar. Jedna mała iskierka zniszczyła dorobek kilku pokoleń londyńczyków, zamieniając 2/3 miasta w pogorzelisko; 13 tysięcy domów i 97 kościołów w tym katedrę św. Pawła i odbierając życie według różnych zródeł od 6 do 9 osobom. Wyginęły też szczury, co chyba było jedynym dobrym aspektem całej tej tragedii.

Rozpoczęto odbudowę stolicy. Parlament uchwalił na ten cel w 1667 podatek węglowy. Zamierzano poszerzyć ulice, ale wtedy rozpoczęły się spory o działki, więc w wielu wypadkach darowano sobie ten pomysł. Głównym budulcem domów stał się kamień i cegła. Przez 35 lat odbudowywano katedrę św.Pawła według projektu Sir Christophera Wrena. Obecnie ta barokowa katedra jest największą światynią Londynu.

Dziś dzieci w szkołach uczą się o tym dramatycznym wydarzeniu między innymi oglądając reprodukcje obrazów, których inspirowanych pożarem powstało wiele. W internecie można znaleźć wiele interesujących materiałów dla dzieci i dorosłych na ten temat. Na przykład tutaj.Trudno sobie wyobrazić tak ogromny pożar i tą orgomna łunę nad miastem. Z historii warto wyciagać wnioski i dziś także warto pamiętać, że czasami wystarczy jedna iskra, by wznieść ogień. Wielki ogień…

2 komentarze:

  1. Witam:) Dodam swoje 3 grosze - tak naprawde nie jest wiadome ile zginęło osób. Ludzie mieszkający w slamsach, biedota przybyła do miasta, uciekinierzy itp. nie byli nigdzie rejestrowani. Te 6 osób -to obywatele miasta Londyn.:))Pierwszą ofiara była służąca pana Farrinera, u którego wybuchł pożar.
    W książce "A journal of the Plague Year" Daniel Defoe opisuje Londyn tamtych czasów, uliczki były tak wąskie, że czasami dwie osoby nie były w stanie się tam swobodnie minąć. To oczywiście spowodowało, że ogień tak swobodnie sie rozprzestrzeniał ae z drugiej strony uratowało wiele osób. Rodzina piekarza utknęła na poddaszu ale był w stanie przejśc oknem do następnego budynku.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mysle, ze i dzisiaj, gdyby podobna tragedia miala miejsce, zarejestrowana ilosc zgonow odbiegala by od rzeczywistosci, choc moze nie na taka skale. Dziekuje za uzupelnienie mojego tekstu swoimi wiadomosciami. Tez pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuje za to, że tu zaglądacie. Będę bardzo szczęśliwa czytając wasze komentarze-zawsze na mnie działają niczym balsam i sprawiają mi prawdziwą radość.