Dawno temu, każdemu kto próbowałby mi wmówić, że emigruję z ukochanej Polski, wybiłabym to z głowy choćby za pomocą młotka. Podróże kształcą, a życie doświadcza. Tak też Bóg dmuchnął w żagle i okręt mojego życia z rodziną na pokładzie odpłynął w dal, by zacumować gdzieś w samym sercu Wielkiej Brytanii. Od kilku lat uczę się tego "tutaj". Poznaję, doświadczam, smakuję, dziwię się, zachwycam, czasem nie dowierzam, porównuję i opisuję. A kiedyś...? Kto wie, może Bóg znów dmuchnie w żagle i popłyniemy gdzieś dalej, do innego portu? Ale póki co, już dzisiaj zapraszam was na wspólny rejs po Wielkiej Brytanii. Będzie mi bardzo miło gościć was pod moimi żaglami.

środa, 22 czerwca 2011

Spacer po Looe

Zabieram was na krótki, ale mam nadzieję przyjemny spacer wąskimi uliczkami Looe? Będą nam towarzyszyć okrzyki przelatujących tuż nad naszymi głowami mew oraz dochodzący od strony plaży charakterystyczny szum morskich fal. Czasami możemy poczuć apetyczne zapachy wydobywające się z wielu restauracji i pubów; tu doleci zapach tradycyjnego cornish pasty (wielki pieróg nadziewany mieszanką warzywno-mięsną), tam znowu znana nam woń smażonych frytek i ryb, albo słodkich gofrów bądź tradycyjnych kornwalijskich lodów. A wszystko to wymieszane z zapachem oceanicznych wód i morskich wiatrów. Jesteście zainteresowani? Tylko zabierzcie ze sobą parasol lub płaszcz przeciwdeszczowy, bo w Kornwalii pogoda potrafi być wyjątkowo nieprzewidywalna.

Pięciotysięczne miasteczko Looe znajduje się w południowo- wschodniej części Kornwalii, około 20 mil od Plymouth i 7mil od Liskeard To szczególne dla mnie miejsce. To właśnie tutaj, w tej nadmorskiej miejscowości rozpoczęła się moja przygoda z Kornwalią, do której tak lubię wracać i wciąż odkrywać na nowo. Wyobraźcie sobie rybacką osadę, malowniczo rozciągniętą na dwóch wzgórzach, pośrodku których od strony lądu ku morskim głębinom leniwie płynie rzeka o takiej samej nazwie jak miasteczko, rozdzielając Looe na dwie części. Ta część miasteczka, która rozmieściła się po wschodniej stronie rzeki - została nazwana wschodnią częścią Looe (East Looe), a druga część, po zachodniej stronie wody – zachodnią częścią Looe (West Looe). Obie strony łączy most, choć w czasie odpływów wydawać by się mogło, że przejście z jednego brzegu rzeki na drugi mogłoby być możliwe po odsłoniętym dnie koryta rzeki: tylko omijając żaglówki, stateczki czy jachty, których całe mnóstwo zostało zmuszone do odpoczynku na piasku.
Okolice Looe są tak piękne, że nawet nie zdziwiła mnie wyczytana w turystycznych ulotkach informacja, że życie tutaj kwitło już około 1000 lat przed narodzeniem Chrystusa. Mieszkańcy żyją głównie z połowów ryb, a nawet rekinów. W Looe jest jeden z najważniejszych ośrodków połowów tych morskich drapieżników. Ci, którzy rybołówstwem się nie zajmują –dbają o turystykę.  Brytyjczycy lubią tu „wpadać” na weekendy lub wakacje. Ale nie tylko Brytyjczycy...  Coraz częściej spośród wielu języków słychać też naszą mowę polską.
Większość tutejszych domów, spektakularnie zbudowanych na zboczach pagórków sprawia wrażenie jakby były do zielonych górek przyklejone. Ma się nieodparte uczucie, że domy wiszą w powietrzu. Wiele z nich to pensjonaty, doskonale wyposażone i dostępne dla turystów przez okrągły rok.  Ze względu na specyfikę położenia, wiele z tutejszych domów zostało pozbawione ogrodów. Ale angielską miłość do roślin i kwiatów nie da się stłumić brakiem kawałeczka ziemi. Idąc stromymi, wąskimi i krętymi uliczkami Looe, pomiędzy zabudowaniami, wzdłuż uliczek angielska pasja ogrodnicza uwidacznia się mnóstwem różnorodnych doniczek obrośniętych jednorocznymi lub wieloletnimi kwiatami, krzewami czy nawet drzewkami. Wiele kwiatów porasta też kamienne murki.  Romantyczne lub zwyczajnie ciekawe nazwy domów, rośliny w doniczkach, ścieśnione ze sobą budynki… wszystko to składa się na wyjątkową atmosferę miasteczka. Przyjemnie jest zboczyć z głównej i tłocznej uliczki Looe i „pobłądzić” wśród domów wyżej położonych. Urzekające widoki są cenną zapłatą za trud wspinania się pod górkę. Uwaga! Sporadycznie, ale te strome, wąskie i kręte uliczki czasami są pokonywane przez samochody mieszkańców. Przyznam, że wzbudza to we mnie podziw dla ich umiejętność panowania nad kierownicą.  
Miasteczko posiada wszystko, co może być potrzebne turyście; sklepiki, mini markety, lodziarnie i smażalnie ryb. W mieście nie brakuje atrakcji dla dzieci; już sama plaża jest wielką atrakcją, zwłaszcza w czasie odpływu, gdy potrafi się poszerzyć nawet o 200 metrów. Karuzele, dmuchane zjeżdżalnie i organizowane zawody w łowieniu różnych małych stworzeń morskich (najczęściej krabów), które później i tak lądują tam, gdzie czują się najlepiej - czyli w wodzie. Rejsy po oceanie, rejsy na wyspę świętego Jerzego (niektórzy nazywają tą małą wyspę zwyczajnie wyspą Looe), gdzie jest spore skupisko fok. W pobliżu Looe jest także rezerwat małp amazońskich. W okolicach znajduje się wiele malutkich wiosek, plaż, pól namiotowych i kampingowych. Dla wszystkich zainteresowanych miejscową historią oraz tradycjami regionalnymi w Looe czeka małe muzeum. Ale przede wszystkim jest tutaj wyjątkowo świeże i rześkie powietrze, które nawet podczas niesprzyjającej aury potrafi skutecznie zachęcać do spacerów po Looe i jego przepięknych krajobrazowo okolicach.  Z wysokich urwisk skalnych podziwiać ogromne połacie wody, zatrzymać się przy dziko rosnących wiciokrzewach, naparstnicach czy różanecznikach, pogłaskać zainteresowanego konia, który wychyla się zza ogrodzenia…, Ale czy to nie zbyt dużo jak na jeden dzień? Na spacer po Kornwalijskich polanach, wzgórzach i laskach zabiorę was następnym razem. Tymczasem zatrzymajmy się jeszcze na chwilę w Looe. Pozdrawiam.















poniedziałek, 6 czerwca 2011

Zaginione Ogrody Heligan (The Lost Gardens of Heligan)

Przeszło czterysta lat temu rodzina Tremayne stała się właścicielem ogromnej posiadłości ziemskiej położonej w pobliżu kornwalijskiego miasta St Austell, niedaleko wioski Mevagissey. Oczywiście takich rodzin i takich posiadłości było w ówczesnej Anglii wiele, ale ten spory kawałek ziemi (obecnie ponad 80 hektarów) cechowało coś jeszcze. To „coś” jest malowniczo rozciągnięte pomiędzy stromymi pagórkami i dolinami, stawami, łąkami, lasami oraz szumiącymi strumykami i sięga skalnych urwisk zawieszonych nad brzegiem Atlantyku. To „coś” każdego roku przyciąga tysiące „ciekawskich”, którzy chcą to miejsce odkryć, wchłonąć wzrokiem, nosem i praktycznie zawsze utrwalić nie tylko w swej pamięci, ale także w pamięci swoich aparatów fotograficznych czy kamer.  Co to jest? To ogród. Ogród określany mianem jednego z najbardziej tajemniczych ogrodów Zjednoczonego Królestwa. Ogród, który często jest tematem artykułów w brytyjskich magazynach ogrodniczych i turystycznych oraz doczekał się wielu edycji programów telewizyjny poświęconych sprawom roślin i ogrodów. Tego ogrodu nie mogło zabraknąć na ścieżkach mojego „smakowania” Anglii. Co mnie tam przywiodło? Historia? Moja miłość do roślin i niezwykłych miejsc? Reklama?  A może zwykła ciekawość i chęć sprawdzenia czy ten ubarwiony wszelką roślinnością skrawek ziemi naprawdę zasługuje na miano „naj”? Chcecie to sprawdzić razem ze mną? Więc chodźmy…

Taką mapkę ogrodu otrzymuje każdy turysta.

Czytając ulotkę reklamową z historią Zaginionych Ogrodów Heligan (The Lost Gardens of Heligan) zostałam oczarowana, porażona wręcz ogromnym podziwem dla wspomnianej wyżej rodziny Tremayne. Nie da się ukryć, rodzina ta miała pomysł na ogród, pasję i co tu dużo mówić –sporo pieniędzy na zagospodarowanie tego ogromnego obszaru ziemskiego roślinami, o jakich często nawet dzisiaj niewiele wiemy. Do tego obdarzona była ogromną porcją cierpliwości i miłości do natury. Cztery pokolenia Tremayne, począwszy od drugiej połowy osiemnastego wieku, aż do czasu wybuchu Pierwszej Wojny Światowej wtopiły się w swój ogród, projektując i siejąc, sprowadzając i sadząc, dbając, powiększając swój „ niemały raj” o coraz to nowsze kwiaty, trawy, krzewy, drzewa niemal z całego świata, a zarazem utrzymując klimat dziewiętnastowiecznej Anglii. Powstała tu nawet jedyna na tej szerokości geograficznej plantacja ananasów pod gołym niebem.
Tuż przed wybuchem wojny w 1914 r. w ogrodach Heligan na stałe było zatrudnionych 22 ogrodników, z których 16 zginęło na polach walki wojennej zawieruchy. To był początek końca świetności ogrodów. Ostatni z dziedziców rodziny Tremayne chyba nie posiadał już w sobie tyle pasji co jego przodkowie. A może jego uczucia zamiast na ogród skierowały się w stronę klimatu śródziemnomorskiego? Zafascynowany Włochami oddał posiadłość w dzierżawę i opuścił Anglię, by zamieszkać na półwyspie apenińskim i tam umrzeć nie pozostawiając po sobie potomka. Ogród zarastał i podupadał. Mieszkalna część majątku również przechodziła swoją kolej losu. Nie jest tajemnicą, że w czasie Drugiej Wojny Światowej była tam baza amerykańskich wojsk, a w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku dom został przekształcony na mieszkania i sprzedany. Ogród pozostawał gdzieś wokół domu, coraz bardziej zapomniany…

Wielka, niszczycielska burza w 1990 roku, która sprowadziła wiele spustoszeń nie tylko w ogrodach Heligan, prozaicznie zapoczątkowała nową erę świetności tego zapomnianego kawałka raju. Niejaki Tim Smit i John Willis- potomek rodziny Tremayne zaczęli baczniej przyglądać się zapuszczonej posiadłości ziemskiej, która wciąż była w posiadaniu rodziny. Mężczyźni zaprosili do walki o odzyskanie dawnego blasku ogrodu kilku znawców tematyki ogrodowej. Ogród rodził się na nowo. Trudnym pracom renowatorskim przyglądała się telewizja, która z tego przedsięwzięcia zrobiła kilka odcinków „Gardeners' World”.  Spadkobiercy rodziny Tremayne ostatecznie oddali swoje ziemskie dobra w leasing i ogród został udostępniony publiczności. Przez kolejne lata w tej nadatlantyckiej posiadłości trwały prace (i trwają do dziś), a sam ogród zaczął zdobywać najważniejsze nagrody i dostał się na listę pięciu najbardziej rekomendowanych ogrodów  Wielkiej Brytanii. Od tej pory ogród stał się słynny. Niejednokrotnie można z nim się spotkać na łamach brytyjskich magazynów, w audycjach radiowych i telewizyjnych, a nawet w wielu książkach.  Stał się wielką atrakcja turystyczną.  Można nawet śmiało dodać, że marka Heligan stała się sama w sobie znana. Przewodniki po roślinach, ogrodowe ciekawostki i porady z emblematem Heligan dostępne są nie tylko w wyjątkowym sklepie przy samym ogrodzie. Ogród, który dostosował się do turystycznych potrzeb ma również swoją plantację warzyw, które wykorzystywane są w tutejszej restauracji. Pracownicy ogrodu mają mnóstwo pracy i nierzadko można ich spotkać podczas ich zajęć.
Wybierając się do Zaginionych Ogrodów Heligan nie należy zapominać o wygodnych butach, bo naprawdę jest to spory obszar do obejścia. Właściciele psów muszą pamiętać, że swoje pupile mogą zabierać tam tylko poza sezonem letnim. My najpierw zapuściliśmy się w część leśną, gdzie wśród wielu gatunków ogromnych drzew napotkaliśmy „Śpiącą Królewnę” a dokładnie Zieloną Damę. Spacer niezwykle relaksujący, choć utrudniony przez dość strome pagórki, pod które należy się wspinać. Na szczęście nie brak ławek, na których można przysiąść i odpocząć oddając się całkowicie rozkoszy obcowania z przepiękna przyrodą i urokliwymi śpiewami ptasząt. Tu i ówdzie można nasycić swój wzrok wkradającym się do krajobrazu oceanem, który jest zupełnie obojętny napotykanym po drodze krowom przeżuwającym syto wyglądającą zieloną trawę. Jeśli pogoda jest łaskawa (my trafiliśmy na ciepłą, ale pochmurna aurę), nikt nie będzie nam zabraniał poleżeć na ukwieconych łąkach. Ale chyba najważniejsza cześć ogrodów to ta,  której rodzina Tremayne poświeciła najwięcej swojej uwagi.

Śpiąca Królewna czy zwyczajnie Lady Green.
Bujna roślinność leśna.
Wielowiekowe drzewa wyglądają jak rzeźby największych mistrzów dłuta.
Za lasem czeka niespodzianka.

Na ogromną uwagę zasługuje część słusznie nazwana dżunglą.  Podziwiać ten fragment ogrodów można spacerując specjalnymi wiszącymi deptakami ciągnącymi się wokół długiej doliny (czy nawet dołu), którą tu i ówdzie przecinają mostki widokowe. W dolinie są stawy i całe mnóstwo roślin od paproci, poprzez egzotyczne kwiaty, po wszelkiego rodzaju palmy, które zdecydowanie przenoszą nas w egzotyczne rejony świata. Na skarpach doliny twórcy ogrodu wplątali tak jakby od niechcenia różaneczniki i azalie.
Drewniane deptaki w części zwanej dżunglą.
Wielometrowe trawy bambusowe.
Stawy w dżungli.
Bujność roślin.

Ogromne drzewa kwitnące.



Tutaj widoczne różaneczniki.

Bogactwo różaneczników rosnących w Zaginionych Ogrodach Heligan jest nieporównywalne z żadnym innym, jakie miałam okazje do tej pory widzieć. Stare, grube i poplątane konary, które są atrakcją dla wdrapujących się po nich dzieci, nawet jeśli nie znajdują się w części zwanej dżunglą, zdecydowanie ten rodzaj lasu przypominają. Ile lat mogą mieć te rododendrony? Gołe od dołu, dopiero gdzieś na wysokości trzech, czterech metrów ukazują swoje ciemnozielone i grube liście tworząc coś w rodzaju ogromnych parasoli zacieniających ścieżki biegnące pomiędzy nimi. Tworzą wręcz szpalery i ciemne tunele. Podobno wczesną wiosną pomiędzy tymi konarami zakwitają wszystkie możliwe kwiaty cebulkowe; tulipany, żonkile… Same różaneczniki w niektórych miejscach mogą mieć 10 metrów wysokości. Nigdy wcześniej nie widziałam tak ogromnych różaneczników i  żałuję, że nie mogłam ich widzieć w pełni kwitnienia, bo pewnie wtedy ogród Heligan jest najpiękniejszy. Ale i tak niektóre z nich poczekały z kwiatami na mnie, co bardzo mnie cieszy. Ile mogą mieć lat? Może nawet rosną tam tak długo, jak długo ta ziemia należała do rodziny Tremayne. Jest ich mnóstwo i są praktycznie wszędzie. Najwięcej w części zwanej Ogrodem Północnym.





Konary różaneczników.



Tunele pod różanecznikami, a poniżej pomysłowe ławki.


Ogród Północny to mieszanka roślin i stylów. Spacerując pomiędzy bujną roślinnością możemy trafić do letniego domku, z tarasem i fontanną oraz widokiem na oddalony nieco ocean. Możemy pobłądzić wśród gęstwiny roślin i ukrytych pomiędzy nimi grotami lub na moment przenieść się w świat przyrody przeniesiony prosto z rejonów Nowej Zelandii. Mnóstwo tu bylin, jest ogród skalny i zielnik.  Jest też ogromny i ogrodzony ceglanym murkiem ogród kwiatowy. Ogród kwiatowy to miejsce kwitnienia wielu gatunków kwiatów posadzonych w rzędach niczym warzywa. Podczas naszego pobytu kwitły floksy i róże sąsiadujące z kukurydzą, która nie wiadomo czemu - też rośnie w ogrodzie kwiatowym. Wokół tego ogromnego terenu poustawiane są donice z drzewkami figowymi, cytrynowymi i pomarańczowymi.


Letni ogródek, fontanna a tuż za nim krowy skubiace trawę i w dali widoczny ocean.



Ogród kwiatowy a poniżej drzewko cytrynowe.



Drugi podobny do kwiatowego ogród był ogrodem warzywnym, gdzie oprócz rosnących ziemniaków i innych warzyw, na podziw zasługiwał tunel przechodzący przez cały ten ogród.  Tunel wykreowany z jabłonek. Wygląda niesamowicie!

Tunel z jabłonek.

Tu i tam za niepozorną bramą z laurowiśni, czy choćby za ukrytymi w gęstwinach drewnianymi drzwiami znajdowały się ogródki i ogródeczki mniejsze i większe, ale wszystkie piękne i naprawdę tajemnicze. Odpoczynek w takich miejscach musiał wzbudzać uczucie jakby było się w Niebie.








Czy nazwałabym ten ogród jednym z „naj”? Muszę przyznać szczerze, że mimo wielu zachwytów miałam trochę wątpliwości. Byłam nieco zawiedziona, że różaneczniki już przekwitły i bardzo brakowało mi tabliczek z nazwami roślin, jakie na ogół widuje się w ogrodach botanicznych.  Ale jeśli pozna się historie tego miejsca i dzieje ogrodu, a w dodatku trafi się w to miejsce gdzieś w połowie maja to można rzeczywiście nazwać go najpiękniejszym. Choć może letnią porą również ogród ten jest wyjątkowo cudny ze względu na porę kwitnienia hortensji, a tych widziałam sporą kolekcję w Heligan. Cieszę się, że mogłam tam być i mimo małych mankamentów, czy nazwijmy to moich kaprysów - polecam wycieczkę do Zaginionych Ogrodów Heligan wszystkim miłośnikom roślin, przyrody, długich spacerów czy obcowania w ciszy z przyrodą, choć o ciszę w sezonie turystycznym czasami w takich miejscach jest trudno.