Dawno temu, każdemu kto próbowałby mi wmówić, że emigruję z ukochanej Polski, wybiłabym to z głowy choćby za pomocą młotka. Podróże kształcą, a życie doświadcza. Tak też Bóg dmuchnął w żagle i okręt mojego życia z rodziną na pokładzie odpłynął w dal, by zacumować gdzieś w samym sercu Wielkiej Brytanii. Od kilku lat uczę się tego "tutaj". Poznaję, doświadczam, smakuję, dziwię się, zachwycam, czasem nie dowierzam, porównuję i opisuję. A kiedyś...? Kto wie, może Bóg znów dmuchnie w żagle i popłyniemy gdzieś dalej, do innego portu? Ale póki co, już dzisiaj zapraszam was na wspólny rejs po Wielkiej Brytanii. Będzie mi bardzo miło gościć was pod moimi żaglami.

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Szlachetne zdrowie...


Tak naprawdę to jestem twarda sztuka! Staram się nie chorować i tłumić w zarodku katary, bóle gardła i wszelkie złe prognozy dotyczące zdrowia. Już zapalenie oskrzeli, które przeszłam podczas ostatnich świąt Bożego Narodzenia narobiło sporego bałaganu w moim uporządkowanym świecie. Nie jest łatwo chorować, gdy ma się na głowie dom, trójkę dzieci i mnóstwo obowiązków, a nie można liczyć na pomoc z zewnątrz. A tu proszę- jak grom z jasnego nieba spadło na mnie zapalenie płuc. W samym środku lata! Nigdy wcześniej nie miałam tak wysokiej gorączki, (choć samo zapalenie płuc już kiedyś przeszłam), takich dreszczy i takich wizji i obrazów. Myślałam, że to koniec. Gorączka bliska 40 stopni utrzymywała się przez dwa tygodnie. Nie jadłam, leżałam i nie byłam w stanie ruszyć nawet ręką. Było mi obojętne, co dzieje się wokół i co robią dzieci. Na szczęście mój mąż mógł przeorganizować pracę i dostał kilka dni urlopu. Silne antybiotyki i czekanie na obniżenie gorączki. To czekanie trwało wieczność. Przejście kilka kroków to był wysiłek porównywalny do wielokilometrowego maratonu. A to wszystko podobno przez jakiś wirus. Wirusowe zapalenie płuc- czy słyszeliście kiedyś o czymś takim? Dziś już nie mam gorączki i wszystko praktycznie wróciło do normy, choć podobno szmery w płucach są nadal słyszalne i muszę na siebie bardzo uważać. Czuję, że jestem jeszcze chora, choć już funkcjonuję normalnie. I przecież zawsze na siebie uważam, bo nie mam czasu chorować, ale wirus to wirus; paskudztwo może się przyczepić wszędzie; w autobusie, w sklepie a nawet na spacerze… Mam zaległości na blogach, za które przepraszam. Bardzo się cieszę, że wciąż tu ze mną jesteście. Wracają mi siły i chęci, więc tylko patrzeć jak zabiorę was na ten już dawno obiecany spacer po Kornwalii. Pozdrawiam i zawsze zdrówka życzę, bo jak pisał nasz renesansowy poeta -Jan Kochanowski: „Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, jako smakujesz, aż się zepsujesz…”.