Nie jest
tajemnicą, że ten najbardziej wbijający się w Atlantyk pasek angielskiej ziemi
– Kornwalia –należy do najuboższych rejonów Wielkiej Brytanii. Nie ma tu wielkiego przemysłu, a większość
tutejszych kopalń dziś już jest nieczynna. Nie sięgają tu autostrady, choć
droga A30 łącząca Kornwalie z resztą kraju, nam Polakom przypominać może rodzime
autostrady. Kornwalia zachwyca mnie bogactwem swojej przyrody. Nie ma już tak
wielu miejsc na świecie, gdzie można spotkać tak ogromną różnorodność kwiatów
łąkowych, dzikich, wielkich kwitnących krzewów różaneczników, róż, wiciokrzewów
czy choćby naparstnic. Tutejszy atlantycki
klimat wpływa korzystnie na roślinność i wydaje się dobroczynnie wpływać
również na ludzi. Kornwalijskie
powietrze to najwspanialsze lekarstwo na wszelkie przeziębienia moich dzieci.
Można tu poczuć się wspaniale odprężonym, wypoczętym, a tutejsi mieszkańcy
zdają się być jeszcze bardziej uśmiechnięci i życzliwsi niż ich rodacy w głębi
kraju. Kiedy do tych zalet dołożymy wszystko to, co ten skrawek ziemi oferuje
turystom: przepiękne pagórkowate krajobrazy, skalne urwiska, przepaście,
zabytkowe portowe miasteczka, ruiny zamków, wiele ogrodów botanicznych,
wyśmienite regionalne smakołyki i mnóstwo atrakcji dla dzieci, to nawet wtedy,
gdy pogoda zrobi się kapryśna, trudno jest tu się nudzić. Spacery brzegiem
Atlantyku podczas deszczu też są tutaj wspaniałą formą relaksu – pod warunkiem,
że nie wieje bardzo silny i wówczas niebezpieczny wiatr. Czy można mi się
dziwić, że lubię tam wracać? Tyle razy już byłam w Kornwalii i wciąż mam
wrażenie, że moja lista miejsc do zobaczenia nie zmniejsza się. Czy chcecie dziś znów odwiedzić ze mną
Kornwalię?
Dziś zabieram was
do miejsca, o którym żartobliwie można powiedzieć, że tam już ptaki zawracają.
Land’s End (Koniec Lądu) to najbardziej wysunięty na południowy zachód kawałek
półwyspu Penwith. Dojechać tam można
wspomnianą wyżej drogą A30, choć pod koniec podróży, tuż koło miasta Penzance,
droga ta zwęża się i do Land’s End wije się jak wstążeczka. Samochód zostawia
się na parkingu ( w tym roku kosztuje to 5 funtów). Pogoda w Kornwalii bywa różna i bardzo
zmienna, ale każdemu, kto się wybierze do Land’s End życzę, by pogoda by tak
wspaniała, jaką my mieliśmy, by w pełni móc podziwiać cudowne widoki. Nawet wówczas,
gdy świeci piękne słońce, a fale zdają się drzemać i leniwie łaskotać skalne
brzegi, miejsce to budzi we mnie respekt i dreszczyk emocji. Nie wiem, jak tu
jest w czasie sztormu, ale samo wyobrażenie sobie sztormu i tych ogromnych fal
uderzających o granitowe urwiska powoduje we mnie uczucie strachu.
Zanim udamy się na wędrówkę brzegiem Land’s End musimy przebrnąć przez małe turystyczne miasteczko. Dawniej w tych okolicach wydobywano miedź i cynk a dojechać tu można było tylko konno. Podróżni mogli wówczas odpocząć w pubie, czy jak my byśmy to nazwali- w karczmie o nazwie „The First and Last Inn” istniejącej po dziś dzień. Pierwsze murowane budynki wzniesiono tutaj w XIX wieku. Powstał hotel „Penwith House”. Od czasu, kiedy pobliskie miasto Penzane zostało w 1859 roku połączone żelazną koleją z Królestwem, ruch turystyczny nasilił się. Jako ciekawostkę dodam, że w czasie II wojny światowej stacjonowali tutaj amerykańscy żołnierze przygotowujący się do operacji w Normandii. Małe, białe miasteczko to obiekty typowo turystyczne; restauracje, sklepiki, kino, atrakcje dla dzieci, puby, toalety, galerie zdjęć i wiele innych. Jak w całej Kornwalii również tam można zjeść tradycyjne cornish pasty, choć szczerze dodam, że w tym miejscu są wyjątkowo drogie.
Najbardziej
znanym punktem Land’s End jest Singpost, czyli biały drogowskaz wskazujący
kierunek i odległość w milach do Nowego Jorku i do najbardziej wysuniętego na
północ miejsca w Wielkiej Brytanii, do John O’ Groats w Szkocji. Land’s
End oraz John O’Groats pojawiają się też w znanym angielskim powiedzeniu: „
from Land’s End to John O’Groats”, co tłumaczyć można jako: „ jak wyspa długa i
szeroka” lub nasze polskie: „Od Helu do Tatr”. Za opłatą, na drogowskazie może
też pojawić się miejscowość, z której pochodzi fotografujący się turysta.
Innym charakterystycznym
punktem jest niewysoka latarnia.
Znajduje się około 1.25 mili od brzegu.
Z niewielką skalną wysepką, na której została zbudowana stanowi jakby
jedną, nierozerwalną całość. Pierwszą latarnię tutaj, w 1795roku zbudował podporucznik
Henry Smith. Była to „samowolka”
budowlana, czyli powstała bez uzyskania zgody Trinity House. Co to takiego
Trinity House? Wyjaśniając krótko- Trinity House to towarzystwo, zarząd powołany
w 1514 roku, czyli jeszcze za czasów króla Henryka VIII, który nadzorował
sprawy morskie: wydawał pozwolenia na budowę latarni morskich i nimi zarządzał,
nadzorował prace sterników itp. Ostatecznie latarnia Henryka Smith pozostała,
ale wiatry, wysokie sztormowe fale poważnie ją uszkodziły. Na tym samym
miejscu, w latach 1870-1873 powstała obecna latarnia. Ma około 40 metrów
wysokości a od 1988 roku operowana jest automatycznie. Światło latarni widoczne
jest na odległość 19 mil.
Rozglądając się
wokoło można mieć uczucie pustki. Rzeczywiście, na pierwszy rzut oka okolice
Land’s End wydaja się bardzo ubogie w roślinność. Trudno tu odnaleźć choćby
jedno drzewo czy krzew. Odnosi się
wrażenie, że wokół wystających skałek i murków skalnych nie rośnie nic poza
trawą. To, co latem wydaje się być
zieloną trawą to ogromne i gęste dywany wrzosowisk, spod których tu i ówdzie
próbuje wydostać się trawa i polne kwiaty. Jeśli ktoś będzie miał okazje
odwiedzić to miejsce w okresie kwitnienia wrzosów, może się „narazić” na
niezapomniane przeżycia wzrokowe. Nie tylko piękne widoki na ocean, ale
dodatkowo kwitnące wrzosowiska. Ale czy jesteście ciekawi, czemu tam nie ma
drzew? Z powodu granitu i jego związków. Granit występuje na całym półwyspie
Penwith a pod wpływem wody czy wiatru ulega erozji, co w następstwie przyczynia
się do powstawania unikalnych minerałów. Wykryto ich tutaj ponad 70, w tym 12
takich, których do tej pory nie odnaleziono nigdzie indziej na świecie. Nie ma
drzew, ale są minerały.
Nie tylko
minerały i wrzosowiska są ozdobą tego miejsca. Spacerując ścieżkami wzdłuż wysokich
klifów (60 metrów) możemy obserwować różne gatunki ptaków: mew, kormoranów, zimujących
tu czajek i innych. Szczęśliwcy dostrzegą w wodach oceanu foki lub delfiny.
Wszyscy mogą nasycić swój wzrok i zmysły przepięknymi krajobrazami. Z
jednej strony piękno, z drugiej uczucie grozy i maleńkości człowieka. W takich
miejscach człowiek uświadamia sobie jak bardzo jest bezsilny wobec natury i
wszelkich żywiołów. Nawet spokojne fale Atlantyku zdają się jakby ostrzegać nas
przed swoją nieprzewidywalną, ogromną i bezwzględną siłą.
Wspaniała pogoda
i szybko płynący czas sprawił, że na Land’s End spędziliśmy sporo godzin.
Niestety, nie udało nam się już dojechać do nieodległego teatru na skałach - The
Minack Theathre. Gdyby ktoś z was wybierał się w tamte „magiczne” okolice,
polecam wziąć pod uwagę również ten teatr. I nie zapomnijcie zabrać ze sobą
kurtek lub ciepłych swetrów nawet wówczas, gdy żar leje się z nieba. Atlantycki
wiatr potrafi dobrze schłodzić każde, nawet najbardziej gorące ciało. Z
pozdrowieniami –Kasia.