Dawno temu, każdemu kto próbowałby mi wmówić, że emigruję z ukochanej Polski, wybiłabym to z głowy choćby za pomocą młotka. Podróże kształcą, a życie doświadcza. Tak też Bóg dmuchnął w żagle i okręt mojego życia z rodziną na pokładzie odpłynął w dal, by zacumować gdzieś w samym sercu Wielkiej Brytanii. Od kilku lat uczę się tego "tutaj". Poznaję, doświadczam, smakuję, dziwię się, zachwycam, czasem nie dowierzam, porównuję i opisuję. A kiedyś...? Kto wie, może Bóg znów dmuchnie w żagle i popłyniemy gdzieś dalej, do innego portu? Ale póki co, już dzisiaj zapraszam was na wspólny rejs po Wielkiej Brytanii. Będzie mi bardzo miło gościć was pod moimi żaglami.

czwartek, 14 czerwca 2012

Land's End


Nie jest tajemnicą, że ten najbardziej wbijający się w Atlantyk pasek angielskiej ziemi – Kornwalia –należy do najuboższych rejonów Wielkiej Brytanii.  Nie ma tu wielkiego przemysłu, a większość tutejszych kopalń dziś już jest nieczynna. Nie sięgają tu autostrady, choć droga A30 łącząca Kornwalie z resztą kraju, nam Polakom przypominać może rodzime autostrady. Kornwalia zachwyca mnie bogactwem swojej przyrody. Nie ma już tak wielu miejsc na świecie, gdzie można spotkać tak ogromną różnorodność kwiatów łąkowych, dzikich, wielkich kwitnących krzewów różaneczników, róż, wiciokrzewów czy choćby naparstnic.  Tutejszy atlantycki klimat wpływa korzystnie na roślinność i wydaje się dobroczynnie wpływać również na ludzi.  Kornwalijskie powietrze to najwspanialsze lekarstwo na wszelkie przeziębienia moich dzieci. Można tu poczuć się wspaniale odprężonym, wypoczętym, a tutejsi mieszkańcy zdają się być jeszcze bardziej uśmiechnięci i życzliwsi niż ich rodacy w głębi kraju. Kiedy do tych zalet dołożymy wszystko to, co ten skrawek ziemi oferuje turystom: przepiękne pagórkowate krajobrazy, skalne urwiska, przepaście, zabytkowe portowe miasteczka, ruiny zamków, wiele ogrodów botanicznych, wyśmienite regionalne smakołyki i mnóstwo atrakcji dla dzieci, to nawet wtedy, gdy pogoda zrobi się kapryśna, trudno jest tu się nudzić. Spacery brzegiem Atlantyku podczas deszczu też są tutaj wspaniałą formą relaksu – pod warunkiem, że nie wieje bardzo silny i wówczas niebezpieczny wiatr. Czy można mi się dziwić, że lubię tam wracać? Tyle razy już byłam w Kornwalii i wciąż mam wrażenie, że moja lista miejsc do zobaczenia nie zmniejsza się.  Czy chcecie dziś znów odwiedzić ze mną Kornwalię?

Dziś zabieram was do miejsca, o którym żartobliwie można powiedzieć, że tam już ptaki zawracają. Land’s End (Koniec Lądu) to najbardziej wysunięty na południowy zachód kawałek półwyspu Penwith.  Dojechać tam można wspomnianą wyżej drogą A30, choć pod koniec podróży, tuż koło miasta Penzance, droga ta zwęża się i do Land’s End wije się jak wstążeczka. Samochód zostawia się na parkingu ( w tym roku kosztuje to 5 funtów).  Pogoda w Kornwalii bywa różna i bardzo zmienna, ale każdemu, kto się wybierze do Land’s End życzę, by pogoda by tak wspaniała, jaką my mieliśmy, by w pełni móc podziwiać cudowne widoki. Nawet wówczas, gdy świeci piękne słońce, a fale zdają się drzemać i leniwie łaskotać skalne brzegi, miejsce to budzi we mnie respekt i dreszczyk emocji. Nie wiem, jak tu jest w czasie sztormu, ale samo wyobrażenie sobie sztormu i tych ogromnych fal uderzających o granitowe urwiska powoduje we mnie uczucie strachu.


Zanim udamy się na wędrówkę brzegiem Land’s End musimy przebrnąć przez małe turystyczne miasteczko. Dawniej w tych okolicach wydobywano miedź i cynk a dojechać tu można było tylko konno.  Podróżni mogli wówczas odpocząć w pubie, czy jak my byśmy to nazwali- w karczmie o nazwie „The First and Last Inn” istniejącej po dziś dzień. Pierwsze murowane budynki wzniesiono tutaj w XIX wieku. Powstał hotel „Penwith House”. Od czasu, kiedy pobliskie miasto Penzane zostało w 1859 roku połączone żelazną koleją z Królestwem, ruch turystyczny nasilił się. Jako ciekawostkę dodam, że w czasie II wojny światowej stacjonowali tutaj amerykańscy żołnierze przygotowujący się do operacji w Normandii. Małe, białe miasteczko to obiekty typowo turystyczne; restauracje, sklepiki, kino, atrakcje dla dzieci, puby, toalety, galerie zdjęć i wiele innych. Jak w całej Kornwalii również tam można zjeść tradycyjne cornish pasty, choć szczerze dodam, że w tym miejscu są wyjątkowo drogie.

Najbardziej znanym punktem Land’s End jest Singpost, czyli biały drogowskaz wskazujący kierunek i odległość w milach do Nowego Jorku i do najbardziej wysuniętego na północ miejsca w Wielkiej Brytanii, do John O’ Groats w Szkocji.   Land’s End oraz John O’Groats pojawiają się też w znanym angielskim powiedzeniu: „ from Land’s End to John O’Groats”, co tłumaczyć można jako: „ jak wyspa długa i szeroka” lub nasze polskie: „Od Helu do Tatr”. Za opłatą, na drogowskazie może też pojawić się miejscowość, z której pochodzi fotografujący się turysta.

Innym charakterystycznym punktem jest niewysoka latarnia.  Znajduje się około 1.25 mili od brzegu.  Z niewielką skalną wysepką, na której została zbudowana stanowi jakby jedną, nierozerwalną całość. Pierwszą latarnię tutaj, w 1795roku zbudował podporucznik Henry Smith.  Była to „samowolka” budowlana, czyli powstała bez uzyskania zgody Trinity House. Co to takiego Trinity House? Wyjaśniając krótko- Trinity House to towarzystwo, zarząd powołany w 1514 roku, czyli jeszcze za czasów króla Henryka VIII, który nadzorował sprawy morskie: wydawał pozwolenia na budowę latarni morskich i nimi zarządzał, nadzorował prace sterników itp. Ostatecznie latarnia Henryka Smith pozostała, ale wiatry, wysokie sztormowe fale poważnie ją uszkodziły. Na tym samym miejscu, w latach 1870-1873 powstała obecna latarnia. Ma około 40 metrów wysokości a od 1988 roku operowana jest automatycznie. Światło latarni widoczne jest na odległość 19 mil.

Rozglądając się wokoło można mieć uczucie pustki. Rzeczywiście, na pierwszy rzut oka okolice Land’s End wydaja się bardzo ubogie w roślinność. Trudno tu odnaleźć choćby jedno drzewo czy krzew.  Odnosi się wrażenie, że wokół wystających skałek i murków skalnych nie rośnie nic poza trawą.  To, co latem wydaje się być zieloną trawą to ogromne i gęste dywany wrzosowisk, spod których tu i ówdzie próbuje wydostać się trawa i polne kwiaty. Jeśli ktoś będzie miał okazje odwiedzić to miejsce w okresie kwitnienia wrzosów, może się „narazić” na niezapomniane przeżycia wzrokowe. Nie tylko piękne widoki na ocean, ale dodatkowo kwitnące wrzosowiska. Ale czy jesteście ciekawi, czemu tam nie ma drzew? Z powodu granitu i jego związków. Granit występuje na całym półwyspie Penwith a pod wpływem wody czy wiatru ulega erozji, co w następstwie przyczynia się do powstawania unikalnych minerałów. Wykryto ich tutaj ponad 70, w tym 12 takich, których do tej pory nie odnaleziono nigdzie indziej na świecie. Nie ma drzew, ale są minerały.

Nie tylko minerały i wrzosowiska są ozdobą tego miejsca. Spacerując ścieżkami wzdłuż wysokich klifów (60 metrów) możemy obserwować różne gatunki ptaków: mew, kormoranów, zimujących tu czajek i innych. Szczęśliwcy dostrzegą w wodach oceanu foki lub delfiny. Wszyscy mogą nasycić swój wzrok i zmysły przepięknymi krajobrazami.   Z jednej strony piękno, z drugiej uczucie grozy i maleńkości człowieka. W takich miejscach człowiek uświadamia sobie jak bardzo jest bezsilny wobec natury i wszelkich żywiołów. Nawet spokojne fale Atlantyku zdają się jakby ostrzegać nas przed swoją nieprzewidywalną, ogromną i bezwzględną siłą.




Wspaniała pogoda i szybko płynący czas sprawił, że na Land’s End spędziliśmy sporo godzin. Niestety, nie udało nam się już dojechać do nieodległego teatru na skałach - The Minack Theathre. Gdyby ktoś z was wybierał się w tamte „magiczne” okolice, polecam wziąć pod uwagę również ten teatr. I nie zapomnijcie zabrać ze sobą kurtek lub ciepłych swetrów nawet wówczas, gdy żar leje się z nieba. Atlantycki wiatr potrafi dobrze schłodzić każde, nawet najbardziej gorące ciało. Z pozdrowieniami –Kasia.